Po drobnych problemach z odnalezieniem się na autostradzie, dotarłam do Michała. Z pod fabryki Seata złapałam stopa (przemiły pan tirowiec z Ukrainy), podrzucił mnie na stację benzynową, z której już wspólnie ruszyliśmy w kierunku Zaragozy. Kawałek przejechaliśmy z kobietą, która to ma malutką winiarnie... wymieniliśmy się mailami, w razie gdybym zechciała popracować przy winobraniu. Michał przypadkiem zostawił mapę na dachu samochodu, nasza pani kierowca dała nam więc swoją, niesamowita kobieta. Na następnej stacji Michał zagadał młodych ludzi, którzy to jechali w kierunku Tarragony, wiec mimo, że chcieliśmy dostać się do Zaragozy wsiedliśmy do auta :) Jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma. Zabawna podróż to była, nasz wydziarany kierowca z tunelami w uszach popijał piwko w czasie prowadzenia samochodu. W hiszpanii można prowadzić po niewielkiej ilości alkoholu. I tak dojechaliśmy do Salou, postanowiliśmy przenocować się na polu namiotowym, zdecydowanie najtańsza opcja. Salou jest miasteczkiem typowo nastawionym na turystów, niestety nie ma tu oszałamiającej architektury dlatego dziś ruszamy do Tarragony. W nocy złapała nas burza...komórkę mi zalało, bateria popsuta. Mam nadzieje, ze po doładowaniu będzie wszystko ok.