Na śniadanie zjadłam przepysznego arbuza, z lodówy...chłodny i słodziutki. Koło 3 z Charliem zrobiliśmy sobie rundkę wokół Sagrada Famile, do środka ostatecznie nie zdecydowaliśmy się wejść. Mamy jeszcze dużo czasu. Póki co odstraszyła mnie cena...10 euro, z moją kartą Youth możne 2 euro mnie. Drogo. Zamiast zwiedzania wnętrza zdecydowaliśmy się na spacer. Charlie swoim "kluchowatym" hiszpańskim starał się uzyskać informacje o najlepszych lodach w okolicy. Ostatecznie udało się znaleźć całkiem niezłą kawiarnię z przepysznymi lodami. Skusiłam się na gałkę orzechowych lodów, Charlie wziął 3...bo więcej się w kubku nie zmieściło. Amerykanie mają zdecydowanie coś z głową, trzymają się jak tonący brzytwy zasady "im więcej tym lepiej" :) Tak czy siak nie mogę narzekać na towarzystwo, Charlie jest swojskim człowieczkiem, bardzo wysołom i równie pokręconym jak ja. O! I się nie obraża gdy śmieję się z jego lęku przed bakteriami.