Ok. Po przygodzie z biletami, której nie mam siły teraz opowiadać dotarłyśmy do Palamos. Tkwiłyśmy przez korki w autobusie przez prawie 2h, ale było miło. WYdałam za wiele kasy, ale ok. Jest dobrze.
Bardzo polubiłam Nelę, moją współlokatorkę z Czech, plażowiczkę do potęgi. W trójkę (Lara, Nela, ja) zjarałyśmy sobie skórę do potęgi. Jako jedyna odważyłam się opalać topless, aaaa...przecież i tak mnie nikt tu nie zna :)
Po powrocie zastałyśmy tym razem w pokoju Australijki, niby miłe, ale widać, że są z tych, które potrafią zjechać przyjaciółkę za jej plecami :/ Nala z racji, że miała już z Australijczykami wcześniej kontakt, potwierdziła, że faktycznie jest coś w tym narodzie lewego ;P Tak siak polubiłam je z powodu butelki wódki w walizce, lubię gdy kobiety noszą przy sobie alkohol, to taka toksyczna sprawa... wszędzie upchane ciuchy, kosmetyki, tysiące kosmetyków i wódka, która absolutnie nie pasuje do całości. Jutro lecą na Ibizę (Australijki) jak to Nela doszła do wniosku na "techno and drugs" ..racja racja.
Ostatnią kolację w Gironie zjadłam z Larą i Nelą na dachu hostelu z butelką sangrii i dobrej rozmowie. Będzie mi brakowało dziewczyn. Ha ha! Może za rok odwiedzę Larę w Brazylii, kto wie :)