Wczoraj wieczorem poznałam Hiszpana, który był skłonny do oprowadzenia mnie po okolicy, nie skorzystałam ostatecznie. Przy śniadaniu poznałam Słowenkę i Brazylijkę (która właściwie mieszka we Francji, z powodu studiów), sprzedałam im pomysł o Figueres i muzeum Dalego. Słowenka szykowała się jednak do wylotu do Włoszech. Lara (Brazylijka) zdecydowała się na wyprawę do Figueres razem ze mną. Nasza ekipa powiększyła się jeszcze o Richarda (Brytola) i Kanadyjkę (nie zdążyłyśmy się sobie przedstawić).
Richard i Kanadyjka ruszyli wcześniej, ja z Larą jekieś pół godziny później (jak to baby). Ostatecznie zanim dotarłyśmy na dworzec była już 11.30 :) Kupiłyśmy bilety, ale jak się okazało z powodu strajku kolejarzy kilka pociągów wypadło, dlatego najwcześniejszy miał odjechać o 12.50. Słowenki autobus odjeżdżał o podobnej godzinie, wiec zdecydowałyśmy się cofnąć do hostelu (kupić po drodze coś na kolację) i pomóc koleżance w doniesieniu na dworzec bagażu. Oczywiście po drodze zahaczyłyśmy o kilka sklepów z sukienkami, dlatego na dworzec musiałyśmy biec. Pociąg nam na szczęście nie uciekł, Słowenka też zdążyła na autobus.
W pociągu ścisk okrutny z racji zamieszania związanego ze strajkiem, za dużo ludzi za mało pociągów, tyle. Warto było się jednak przemęczyć. Figueres okazało się przepięknym miasteczkiem, natchnione duchem Salvadora Dalego. Zdjęcia mówią same za siebie. Muzeum też wspaniałe. Od zewnątrz i na zewnątrz totalnie surrealistyczne. Zamiast rzeźb zimnych nimf, kobiety ze złotymi bagietami na głowie, gdzieniegdzie nurek, czy inna niepodziewana postać. Mimo męczącej podróży pociągiem odżyłam. Natchniona zakręconym wąsikiem artysty, biegałam po korytarzach muzeum, starając się wszystko ogarnąć i nie zapomnieć żadnej napotkanej pracy. Ostatecznie kiepsko mi to wyszło, totalnie ogłupiona sztuką Salvadora wyszłam z muzeum niczym ofiara brutalnej napaści, z pustką w głowie. Dalej ruszyłyśmy w stronę drugiej części muzeum, gdzie mogłyśmy podziwiać biżuterię zaprojektowaną przez Dalego!! Wow! Broszka w kształcie serca poruszała się w rytm prawdziwego organu! Cuda!
Podciąg powrotny o 18.00 Zdążyłyśmy wypić lokalne małe piwko (na pół...oszczędność pozwoli nam zobaczyć więcej tego zaskakującego kraju). Lara usnęła, obudziłam ją dopiero w Gironie, o 20 już jadłyśmy "wspólnie" gotowany obiad, tzn. zapytałam się czy mogę w czymś pomóc, Lara uznała, że poradzi sobie bez wsparcia, więc dałam jej wolną rękę (polak potrafi zorganizować sobie robotników ;P). Żeby nie było, że jestem leniuchem umyłam garnek, tak było. Podczas, gdy moja Brazyliska kuchareczka pilnowała makaronu, wróci Richard z Kanadyjką. Jak się okazało nie dotarli do muzeum! Łosie, powiedzieli im, że pociągi nie kursują z powodu strajku i poddali się bez walki. Usłyszawszy jak to cudnie było w Figueres obiecali sobie, że jutro tam dotrą.
He he, ja za to będę pławić się w słońcu na plaży. Okazało się, że Czeszka z mojego pokoju plażuje co dzień i ma wszystkie najlepsze miejsca obcykane. Obiecała, że nas (Larę i mnie) zabierze w ładne miejsce, nareszcie obalę swój blady brzuchol :)
Nasza ekipa w pokoju się rankiem zwiększyła o dwie włoszki, jednak po powrocie z Figueres zostały podmienione przez Amerynkanki i Jedną Brytyjkę, która z resztą ma gdzieś niedaleko stąd uczyć angielskiego przez miesiąc, następnie ma pracować na farmie z organicznym żarciem (wolontariat).
Ok. Wstawię kilka zdjęć i mykam do wyra, jutro zbiórka śniadaniowa o 8.30 wspólna decyzja odnośnie plaży!!