Po średnio przespanej nocy (trochę ciepło tu) obudziłam się akurat żeby zdążyć na śniadanie, szybki prysznic, tost z dżemem i opowieść Mike'a o Ameryce "która jest w gruncie rzeczy drugą Wielką Brytanią". Koło 11 już błądziłam po mieście w poszukiwaniu Katedry. Znalazłam :) Udało mnie się wcisnąć ściemę panu na bramce, że jestem studentem, dzięki czemu zapłaciłam 3 euro zamiast 5.
W katedrze w co druga kapliczka szczyciła się obecnością kciuka świętego. Tyle świętych kciuków w jednym miejscu, warto było wejść do środka. Dość sporo turystów wałęsało się z audio przewodnikiem przy uchu, wyglądało to jakby ludzie korzystali w katedrze z komórek, jakoś tak dziwnie. Hm Hm... cóż jeszcze. Mimo przędzie trąbiących znaków z przekreślonym aparatem fotograficznym wszyscy robili zdjęcia, dlatego ja czuję się rozgrzeszona z wdrapaniem się na gzymso-ławkę w celu pstryknięcia sobie zdjęcia z uśmiechniętym lwem.
Oczywiście obeszłam też słynne mury miasta, na których można sobie nieźle spiec ramiona, a i zrobić niezłe zdjęcia, widok z nich jest bowiem wyborny.
Kilka razy zgubiłam się, celowo oczywiście, każąc po wąskich, chłodnych uliczkach, przeplatanych tu i ówdzie schodkami. Już wiem dlaczego hiszpanki są zgrabne, sekretem są codzienne nieuniknione wędrówki po schodach.
Bardzo mi się tu podoba, kwiaty pachną w słońcu dużo intensywniej niż w Polsce, w rzeczce Onyar, nad którą rozpinają się co 100-200 metrów przesłodkie mosty, tłoczą się gigantyczne karpie (można by tu na Święto Bożego Narodzenia wpaść).
Jutro wpadnę do Figueres (miasteczka iście surrealistycznego muzeum Salvadora Dalego) lub o i le ramionka zbrązowieją na najbliższą plażę. Sprawdziłam dziś czy jestem w stanie trafić na stację kolejową, udało się. Odnalazłam nawet biuro obsługi klienta, gdzie starsza pani z nad gazetki sklepowej(ceny produktów żarcia w markecie itd) na moje pytania zadane po angielsku odpowiadała po hiszpańsku, i tak można, grunt to się dogadać. Zatem bilet do Figueres kosztuje 4 euro, jednak postaram się wytargować jakąś studencką zniżkę, dostałam też śliczną uloteczkę z godzinami, kierunkami pociągów, przejeżdżających przez Gironę, przyda się na bank.
Teraz muszę znaleźć kawę, bo oczy mnie się przymykają. Już wiem dlaczego tak mało ludzi wychodzi na ulicę w południe, słońce męczy. Ha ha! Po pracy przez 9 miesięcy w ciemnym Pubie bardzo brakowało mi tego "zmęczenia słońcem".