Nareszcie w domu.
We wtorek obeszliśmy z Michałem najważniejsze elementy Barcelony.
W środę mieliśmy przejść się na plażę, ale słońca i tak nie było, więc postanowiliśmy przejść się do parku i polenić trochę. W nocy Marco zabrał nas na Montjuic, pięknie. Hm....i do mcdonald's na pyszną kawę z lodami :D i nad morze. W drodze powrotnej musiałam szczypać naszego kierowcę, żeby nie usnął :)
Wczoraj odwiedziłam Carmen (pani, która przeniosła nas z jednej stacji benzynowej na drugą...bardziej zaludnioną), poznałam jej syna (Max) i kotkę syna, którą to mam się opiekować w zamian za pokój. Max w poniedziałek wyjeżdża na tydzień do pracy na wieś, Carmen też pracuje za miastem, także jak to się mówi spadłąm im z nieba, będę karmić kotki. Od razu przypadliśmy sobie do gustu. Co prawda nie jestem w stanie wymówić jej imienia, ale jest rozkoszna, zaakceptowała mnie już w pierwszej chwili. Będzie nam razem dobrze. Wracając z mieszkania Carmen zgubiłam się po drodze, więc musiałam wziąć metro...oż w mordę euro i 40 centów do tyłu. Z gotówki pozostało mi 5 centów :)
Dziś z rana Marco wywiózł Michała na stację benzynową przy autostradzie. Ciekawa jestem ile dni zajmie mu podróż do domu. W ten weekend tiry mają zakaz jazdy po Francji i Niemczech, także nie będzie mu lekko wróć do Polski. Hm. Powodzenia Michale! :)